Pogłoski o śmierci Europy są przedwczesne
Ze Zbigniewem Jakubowskim, wiceprezesem Union Investment, rozmawia Piotr Gajdziński
Czego inwestorzy mogą się spodziewać w Polsce w tym roku? Dane są sprzeczne. Z jednej strony mamy dobre informacje makroekonomiczne, ale z drugiej w tym roku odbędą się w kraju wybory prezydenckie, i co ważniejsze, parlamentarne. Mamy eksplozję protestów, warszawska giełda cały czas boryka się ze skutkami zduszenia OFE, do zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej daleko…
– Po kolei. Na polską gospodarkę patrzę pozytywnie. Gdy czyta się dokumenty o wykonaniu budżetu w 2014 roku, to widać, że mamy rewelacyjnie niski deficyt. Inflacja jest bardzo niska, sięga minus 1 procenta, czego w Polsce jeszcze nie mieliśmy. W tym obszarze w 2015 roku sytuacja będzie się, moim zdaniem, zmieniała nieznacznie i rok zakończymy z inflacją nie przekraczającą 1 procenta. Polskiej gospodarce będą też pomagały niskie ceny surowców energetycznych, zwłaszcza ropy naftowej, a także niskie światowe ceny surowców rolniczych. Ważnym dopalaczem dla gospodarki będzie w tym roku konsumpcja wewnętrzna, która w ostatnich latach, na skutek nieustannego bombardowania ludzi informacjami o kryzysie gospodarczym na świecie, przygasła. Teraz znowu rośnie i to jest bardzo pozytywny sygnał. Tak samo, jak informacje docierające z Niemiec, gdzie w ostatnim czasie przemysł notuje coraz więcej zamówień, a to oznacza wzrost polskiego eksportu.
Który, jak się powszechnie sądzi, mocno ucierpiał na skutek rosyjskich sankcji.
– Tak się sądzi, ale nie jest to opinia prawdziwa. Po pierwsze, polski eksport do Rosji wahał się w granicach 10 procent całego polskiego eksportu, natomiast sprzedaż żywności, a to tylko ona jest objęta sankcjami, stanowiła tylko 8 procent całego polskiego eksportu do tego kraju. Wbrew powszechnemu mniemaniu, że do Rosji wysyłamy przede wszystkim żywność, lwią część sprzedawanych w tym kraju polskich towarów stanowią wyroby przemysłu elektromaszynowego. To przede wszystkim podzespoły, które robimy na zamówienie Niemców, a oni instalują je w swoich wyrobach. I ten eksport cały czas rośnie. Niemcy mają w miarę zdrową gospodarkę, są krajem, który bardzo dużo eksportuje i my na współpracy z nimi świetnie zarabiamy. Wzrost niemieckiego PKB działa na naszą korzyść.
Reasumując. W tym roku wzrost polskiego produktu krajowego brutto będzie się według naszych ocen wahał między 3,3 a 3,5 procent. To niezły wynik, przy czym szczególnie wysoki wzrost nasza gospodarka będzie notowała w drugiej połowie roku, gdzie kwartalne dynamiki przekroczą, moim zdaniem, nawet 4 procent.
Pytanie, które zadają sobie inwestorzy brzmi, czy ten wzrost przełoży się na warszawską giełdę. Jej hamulcem jest cały czas tzw. reforma Otwartych Funduszy Emerytalnych.
– Moim zdaniem odpowiedź jest pozytywna. Polska giełda jest w stagnacji od niemal dwóch lat i to jest jedna z przyczyn, choć nie najważniejsza, która każe mi optymistycznie oceniać możliwość wzrostu na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie. Sądzę, że wzrosty staną się faktem już w pierwszej połowie tego roku, bo wiadomo, że giełda z reguły antycypuje wzrost gospodarczy. Inwestorzy mają więc szansę na osiągnięcie dobrych stóp zwrotu.
Zatrzymam się przez chwilę przy Otwartych Funduszach Emerytalnych, bo to jest problem, który będzie się nam odbijał czkawką przez następne lata. Polska jest krajem-efemerydą. Tak naprawdę nie należymy już do państw rozwijających się, ale jeszcze nie bardzo należymy do krajów rozwiniętych. Jesteśmy gdzieś pomiędzy. Problem w tym, że nadal nie mamy własnego kapitału i w związku z tym jesteśmy uzależnieni od kapitału napływającego z Zachodu. Najczęściej jest to, niestety, kapitał spekulacyjny, któremu Polska, dzięki stabilnej sytuacji politycznej, dzięki dobrej gospodarce i stabilnej walucie, a także wysokim stopom procentowym, stwarza doskonałe warunki. Tyle tylko, że ten kapitał jest bardzo mobilny. Pieniądze zgromadzone w Otwartych Funduszach Emerytalnych dawały nam poduszkę bezpieczeństwa i akumulowały podaż. Teraz, na skutek zmian przepisów, OFE wyprzedają akcje, bo muszą się stać czymś w rodzaju funduszy zrównoważonych. Co więcej, według nowych przepisów mogą coraz więcej kupować zagranicą. W tym roku ten limit wzrósł z 10 do 20 procent, a w 2016 roku wyniesie już 30 procent. Z punktu widzenia teorii to dobrze, bo OFE dywersyfikują swoje inwestycje. Niestety, pieniądze nie zasilają polskiej gospodarki. To będzie osłabiało wzrost cen akcji na polskim rynku.
Polsce brakuje kapitału i dlatego powinniśmy się posiłkować programami emerytalnymi, które kumulowałyby oszczędności. Jeśli tego nie robimy, narażamy się na konieczność współpracy z kapitałem zagranicznym. A to, obok wielu pozytywów, niesie też ryzyko, bo ten kapitał jest mobilny i szuka takich obszarów, które dają mu wyższą stopę zwrotu. Dlatego jestem przeciwnikiem wejścia Ukrainy do Unii Europejskiej. Nie chodzi o to, czy lubię Ukraińców, czy ich nie lubię. Twierdzę tylko, że z polskiego, ekonomicznego punktu widzenia, to będzie niekorzystne. Jeśli bowiem Ukraina znajdzie się w Unii, to inwestowanie w tym kraju będzie bardzo atrakcyjne, dużo bardziej niż w Polsce. Oczywiście, pozostanie u nas kapitał inwestujący w usługi, ale już ten inwestujący w przemysł przeniesie się za wschodnią granicę. Z szkodą dla nas. To będzie nijako powtórzenie drogi, którą my przeszliśmy w latach dziewięćdziesiątych. Tym bardziej, że dzisiaj kapitał jest jeszcze bardziej mobilny niż był wówczas. Spójrzmy na Chiny. W tym kraju koszty produkcji w ostatnich latach bardzo znacząco wzrosły, a jednocześnie w Azji pojawiły się nowe możliwości. Jest Birma z 70 milionami ludności, która otwiera się na kapitał zagraniczny. Jest bajecznie tani Bangladesz ze 150 milionami obywateli, jest Laos, Kambodża, Wietnam. I kapitał przenosi się do Birmy, Bangladeszu, Wietnamu…
Z Otwartymi Funduszami Eemerytalnymi jest jeszcze ten problem, że ich dni są, nie tylko w mojej opinii, policzone. Dzisiaj nic im nie grozi, gospodarka się rozwija, sytuacja budżetowa jest dobra. Ale przy następnym kryzysie w Europie, który jest przecież nieunikniony, pokusa wzięcia gigantycznej kasy w postaci 150 miliardów zł będzie zbyt silna, aby jej nie ulec i nie poprawić sytuacji budżetu.
Stabilność Polski, o której Pan wspominał jako o naszym atucie, nie jest więc absolutna. Tym bardziej, że protestują rolnicy, wcześniej górnicy, zapowiadają protesty nauczyciele, pielęgniarki.
– Cóż, mamy rok wyborczy, a to stwarza różnym grupom społecznym okazję do wyszarpania pieniędzy. Tym większą, że w wypadku górników rząd postąpił, mówiąc delikatnie, bardzo nieroztropnie i zaostrzył apetyty innych grup zawodowych. A na dodatek niski deficyt budżetowy daje rządowi wiele możliwości, z których na pewno w roku wyborczym skorzysta. Możliwości spotkały się z okazją, więc nie mam cienia wątpliwości, że politycy to wykorzystają. Szkoda, bo po raz kolejny dobra sytuacja budżetowa zostanie przejedzona.
Do tego mamy nową perspektywę unijną. Pieniądze z tej puli są do wykorzystania od 2016 roku, ale moim zdaniem nic nie stoi na przeszkodzie, aby z tego dużego wiaderka zacząć czerpać już w drugiej połowie roku i przyspieszyć pewne działania. Wpłynie to pozytywnie na rozwój infrastruktury, zwłaszcza dróg, bo w tej materii większość przetargów została już rozstrzygnięta, albo ostateczne decyzje zapadną niebawem.
Jeden z moi rozmówców powiedział mi niedawno, mając na myśli tzw. Starą Europę, że „Europa nie żyje”, że tu nie warto inwestować. Bo rozdmuchany do niebotycznych rozmiarów system socjalny, bo brak dynamizmu, syte i leniwe społeczeństwo przyzwyczajone do wysokiej stopy życiowej. Pan też radziłby inwestorom omijać zachodnią Europę?
– Nie traktuję Europy Zachodniej jako jednolitego organizmu. Inna jest sytuacja Niemiec, Wielkiej Brytanii, północnej części naszego kontynentu, a inna krajów peryferyjnych w rodzaju Hiszpanii, Portugalii, Włoch i oczywiście Grecji. Widać to na przykładzie polityki luzowania Europejskiego Banku Centralnego, która doprowadziła do deprecjacji euro. Obniżenie wartości wspólnej waluty Strefy Euro znakomicie działa na wzrost konkurencyjności eksportu. Korzystają na tym Niemcy, ale także na przykład Hiszpania. Natomiast korzyści dla Francji, która jest gospodarką bardzo zamkniętą i eksportuje bardzo niewiele, są już bardzo iluzoryczne.
Ale zachodnia Europa przeżyła ciężki kryzys, który wygonił z niej kapitał. Teraz, po kilku latach, gdy Europa Zachodnia odbiła się od dna – w tym roku prognozowany średni wzrost PKB dla Strefy Euro wyniesie 1,3 procent, wobec 1 procenta w roku ubiegłym – kapitał zaczyna wracać. Dla inwestorów to dobra wiadomość. Rynek akcji w tym roku w Europie Zachodniej wzrośnie, choć nie należy się spodziewać cudów. Jeśli patrzymy na niemiecki indeks DAX, to nie spodziewajmy się – jak bywało drzewiej – 30-procentowych wzrostów, ale w granicach kilkunastoprocentowych, do 20%.
W Strefie Euro jest źle, ale nie jest beznadziejnie. Widać, że polityka Europejskiego Banku Centralnego „wygoniła” pieniądze z banków na rynek, do przedsiębiorstw. To zaczyna działać i napędzać wzrost gospodarczy.
Wracając do pańskiego pytania. Parafrazując Marka Twaina – pogłoski o śmierci Europy Zachodniej są przedwczesne. Tu jeszcze długo znakomicie będą zarabiały firmy nastawione na usługi, konsumpcję i eksport nowoczesnych technologii.
Chciałbym Pana zapytać o unijno-amerykańską Umowę Transatlantycką. Rozmowy na jej temat między Brukselą i Waszyngtonem nabierają rumieńców. Mówi się, że ta umowa da Europie nowego „kopa” ekonomicznego, ale jej projekt jest objęty wielką tajemnicą i niewiele o niej wiadomo. Czy, Pańskim zdaniem, Europa rzeczywiście na tym skorzysta?
– Uczciwie mówiąc, nie wiem. Rozmowy na ten temat są bardzo poufne i do publicznej wiadomości przedostaje się bardzo niewiele informacji. Coś się dzieje w zaciszu gabinetów, ale tylko tam. A skutki tej umowy mogą być ogromne. I nie jestem pewien, czy dla naszego kontynentu korzystne. Amerykanie to nie są dobrzy wujkowie, tam rządzi twardy biznes, każdy gra swoją grę. A Europa taka nie jest. Europejczycy mają tendencję do chwytania pewnych idei i ich forsowania ponad zdrowy rozsądek, czego dobrym przykładem jest choćby Protokół z Kyoto. Realizując jego postanowienia zduszamy europejską gospodarkę, a tymczasem świat trują przede wszystkim Chińczycy i Amerykanie, przy okazji rozwijając swój biznes.
Podsumowując. W co warto zainwestować w 2015 roku?
– Amerykańska giełda powinna w tym roku rosnąć, choć te wzrosty nie będą specjalnie imponujące. Podobnie będzie w Europie Zachodniej, „sufitem” będzie jak sądzę stopa zwrotu na poziomie 20 procent. Relatywnie dobrze będzie można zarobić na warszawskiej Giełdzie Papierów Wartościowych, około 10-15%. Gorsze wyniki przyniosą inwestycje na rynkach wschodzących. To jest czas silnego dolara, co oznacza, że należy sceptycznie patrzeć na Emerging Markets.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ